Ten wypad do Krakowa wyjątkowo obfitował w warszawskie ślady:
Najpierw zwiedziłem kościół św. Anny, który zaprojektowany został przez naszego dobrego przyjaciela Tylmana z Gameren - twórce takich warszawskich kościołów, jak św. Kazimierza na nowym Mieście, św. Antoniego padewskiego na Czerniakowie, wnętrz św. Anny na Krakowskim Przedmieściu (ob. pozmienianych).
Mistrzowsko dostosował fasadę do warunków bardzo wąskiej ulicy - zwielokrotnił i uwydatnił gzymsy, dzięki czemu fasada stała się "trójwymiarowa".
Wnętrze pełne stiukowych ozdób - "nasza" św. Anna też kiedyś tak wyglądała, dopóki nie zaczęła się obsuwać (a zaczęła na długo przed 1949 rokiem) i w obawie przed katastrofą ciężki ozdoby gipsowe skuto i postawiono na lżejsze ozdoby malowane. Stiuki zostały do dziś tylko we wnękach okien sklepienia kolebkowego.
Tak jak lubię bogate barokowe wnętrza sakralne (o czym pisałem tu i tu), tak tym razem miałem poczucie przesytu.
Dlatego wszedłem przez drewniane wąskie drzwiczki na drewniane i jeszcze węższe schodki na chór.
Drewniane schody kręcone - wyobrażacie sobie? Może nawet z czasów Tylmana? W Krakówku to możliwe.
Z chóru jest lepszy widok na przepych.
I jeszcze bardziej czułem przesyt.
Dobił mnie barokowo wiszący u sklepienia krucyfiks. Ja wszystko mogę zrozumieć - dekonstruktywizm, rozerwanie przestrzeni, wyzwalanie emocji u widza, ale jednak nie umiem sobie wyobrazić wiszącego krzyża.
Więc poszedłem nasycić oczy stylem zachowującym proporcje.
Tu wszystko było na miejscu i nie kłóciło się z prawem grawitacji. Może dlatego, że wtedy go nie znano, to i nie próbowano naginać.
Po wizycie w Collegium Maius poszedłem na osiedlowe rondko.
I wlazłem do świeżo odremontowanych Sukiennic, a konkretnie na ich pierwsze piętro, gdzie znajduje się kolekcja malarstwa polskiego.
Nie trafiłem tam nigdy przed remontem, więc nie mam porównania, czy był udany.
Pierwsza sala i wita na obraz...
Bacciarellego przedstawiający Stanisława Augusta. Że tak powiem, dwóch ludzi cholernie związanych z Krakowem ;)
Następnie wchodzimy do długiej sali, w której podobno jest "Szał" Podkowińskiego (kolejny akcent warszawski), ale nie możemy go znaleźć.
... bo obraz schowany jest za naszymi plecami, na ścianie z drzwiami, którymiśmy weszli. W dodatku przed obrazem stoi rzeźba. Ot, polska szkoła muzealnicza.
Mistrzowsko dostosował fasadę do warunków bardzo wąskiej ulicy - zwielokrotnił i uwydatnił gzymsy, dzięki czemu fasada stała się "trójwymiarowa".
Wnętrze pełne stiukowych ozdób - "nasza" św. Anna też kiedyś tak wyglądała, dopóki nie zaczęła się obsuwać (a zaczęła na długo przed 1949 rokiem) i w obawie przed katastrofą ciężki ozdoby gipsowe skuto i postawiono na lżejsze ozdoby malowane. Stiuki zostały do dziś tylko we wnękach okien sklepienia kolebkowego.
Tak jak lubię bogate barokowe wnętrza sakralne (o czym pisałem tu i tu), tak tym razem miałem poczucie przesytu.
Dlatego wszedłem przez drewniane wąskie drzwiczki na drewniane i jeszcze węższe schodki na chór.
Drewniane schody kręcone - wyobrażacie sobie? Może nawet z czasów Tylmana? W Krakówku to możliwe.
Z chóru jest lepszy widok na przepych.
I jeszcze bardziej czułem przesyt.
Dobił mnie barokowo wiszący u sklepienia krucyfiks. Ja wszystko mogę zrozumieć - dekonstruktywizm, rozerwanie przestrzeni, wyzwalanie emocji u widza, ale jednak nie umiem sobie wyobrazić wiszącego krzyża.
Więc poszedłem nasycić oczy stylem zachowującym proporcje.
Tu wszystko było na miejscu i nie kłóciło się z prawem grawitacji. Może dlatego, że wtedy go nie znano, to i nie próbowano naginać.
Po wizycie w Collegium Maius poszedłem na osiedlowe rondko.
I wlazłem do świeżo odremontowanych Sukiennic, a konkretnie na ich pierwsze piętro, gdzie znajduje się kolekcja malarstwa polskiego.
Nie trafiłem tam nigdy przed remontem, więc nie mam porównania, czy był udany.
Pierwsza sala i wita na obraz...
Bacciarellego przedstawiający Stanisława Augusta. Że tak powiem, dwóch ludzi cholernie związanych z Krakowem ;)
Następnie wchodzimy do długiej sali, w której podobno jest "Szał" Podkowińskiego (kolejny akcent warszawski), ale nie możemy go znaleźć.
... bo obraz schowany jest za naszymi plecami, na ścianie z drzwiami, którymiśmy weszli. W dodatku przed obrazem stoi rzeźba. Ot, polska szkoła muzealnicza.
A może ktoś próbuje upoić karego rumaka dosiadanego przez niewiastę?
Teraz dwa przykłady polskiej szkoły muzealniczej w temacie oświetlania obrazów. Nie trzeba od razu iść do Muzeum im. JP2 na pl. Bankowym, żeby tego zakosztować.
Kolejny warszawski smaczek - "Rejtan - upadek Polski" Matejki w "wypożyczeniu długoterminowym z Zamku Królewskiego w Warszawie". Oddawajcie ;)
W jednej z sal poczułem się niemal jak w Zachęcie, tylko, że na ścianach wisiała innego typu sztuka.
Na koniec Sukiennic żat po krakowsku, czyli chwalenie się, że "u nas to już nie ma filcowych kapcioszków".
Na koniec tego zestawu fotograficznego z Krakowa baldachim nad wyjściem z krypt królewsko-naczelnikowsko-prezydenckich (który był przedmiotem tej warszawskiej zagadki), wykorzystujący sześć kolumn "skradzionych" przez Adolfa Szyszko-Bohusza z soboru św. Aleksandra Newskiego, który stał ongiś na pl. Saskim. Oddawajcie ;)
Na Wawelu lepiej dogadywałem się z Węgrami po węgiersku, niż z panią w kasie po polsku, ale cóż, "wzajemna przyjaźń i zaufanie...".
Teraz dwa przykłady polskiej szkoły muzealniczej w temacie oświetlania obrazów. Nie trzeba od razu iść do Muzeum im. JP2 na pl. Bankowym, żeby tego zakosztować.
Kolejny warszawski smaczek - "Rejtan - upadek Polski" Matejki w "wypożyczeniu długoterminowym z Zamku Królewskiego w Warszawie". Oddawajcie ;)
W jednej z sal poczułem się niemal jak w Zachęcie, tylko, że na ścianach wisiała innego typu sztuka.
Na koniec Sukiennic żat po krakowsku, czyli chwalenie się, że "u nas to już nie ma filcowych kapcioszków".
Na koniec tego zestawu fotograficznego z Krakowa baldachim nad wyjściem z krypt królewsko-naczelnikowsko-prezydenckich (który był przedmiotem tej warszawskiej zagadki), wykorzystujący sześć kolumn "skradzionych" przez Adolfa Szyszko-Bohusza z soboru św. Aleksandra Newskiego, który stał ongiś na pl. Saskim. Oddawajcie ;)
Na Wawelu lepiej dogadywałem się z Węgrami po węgiersku, niż z panią w kasie po polsku, ale cóż, "wzajemna przyjaźń i zaufanie...".
I to by było na tyle. Bawiłem w Krakowie jedynie 2.5 dnia. Wrócę na pewno jeszcze nie raz.
H_Piotr.
faktycznie pewną ulgę od natłoku sprawia już spojrzenie na to przejście na chór (zdj. 7).
OdpowiedzUsuńoddawajcie Szał, centusie!
A ja se w zagadkach pomyślałem - no nie, z tym podwarszawskim Krakowem to jednak przesadził ;)
OdpowiedzUsuń@Er: Właśnie tak się poczułem :)
OdpowiedzUsuń@I am I: Ale potem zmieniłeś zdanie? :)
Hmm... to może coś z Berlina wrzucę, w sumie nie jest aż tak znowu daleko i też nam niejedno gwizdnęli ;)
OdpowiedzUsuńJeśli widziałeś i sfotografowałeś i jest to jakaś ogólnie znana (przynajmniej varsavianistom) rzecz, to czemu nie?
OdpowiedzUsuń"Naszego dobrego przyjaciela Tylmana z Gameren" - cóż za poufałość :D
OdpowiedzUsuńAha i dodam, że Gladiator Welońskiego w tym kolorze bardziej mi się kojarzy - na szczęście - z Parkiem Ujazdowskim. Ten w Zniechęcie zbladł zupełnie i w sumie trudno się dziwić.
UsuńLubię Tylmana i myślę, że gdyby żył, to też by mnie polubił.
UsuńI tak Gladiator w Zachęcie wygląda lepiej, niż orzełek na kamienicy naprzeciwko ;)
Byłem pod wielkim wrażeniem polskiej szkoły muzealniczej.
- Piotrek.
Usuń- Tylmek.
- Brudzia!