niedziela, 29 stycznia 2012

MALBORK - OSTATNI WPIS

To już ostatnia seria zdjęć z Malborka. Chyba, że się tam jeszcze raz wybiorę i na przykład zrobię zdjęcie ratusza w słońcu, a nie pod słońce :)
Koło ratusza stoi wieża ciśnień, ach, jaka fajna byłaby na jej szczycie kawiarenka...

W widłach ul. Słowackiego i Al. 500-lecia (mam nadzieję, że nie PRL-u) stoi sobie kościół św. Jerzego.


Zupełnie nieznany zabytek Malborka.

Mur pruski świetnie zakonserwowany.
Wnętrze z ciekawymi kolumienkami.

Ślady tymczasowego pobytu Niemców w Malborku.

Przedwojenne wille przy ul. Derdowskiego.
Wcale nie takie niemieckie w swoim wyglądzie. Mogłyby równie dobrze stać w kolonii Staszica.
Osiedle mieszkaniowe przy cukierni - ul. Reymonta.


No, to by było na tyle. Nie można wciąż pisać o jednym mieście. Wkrótce Tczew i Gdańsk.

H_Piotr.

czwartek, 19 stycznia 2012

BUDAPESZT - SECESYJNA SZKOŁA

Byłem na wsi...... byłem w mieście...
... byłem nawet w Budapeszcie.
I znalazłem secesyjną szkołę przy Dob utca.

Szkołę zaprojektował Ármin Hegedűs.
Budowa trwała od wiosny 1905 do jesieni 1906.
W szkole uczyły się dzieci obojga płci, ale z początku oddzielnie.
Dziewczynki i chłopcy mieli dwa oddzielne wejścia, klatki schodowe, sale lekcyjne i miejsca do spędzania czasu podczas przerw. Tylko nauczyciele ci sami.
Dziewczynki na lewo, chłopcy na prawo.
Chłopcy mieli swoje podwórko na podwórku :) a dziewczynki na dachu skrzydła prostopadłego do ulicy (później nadbudowanego o piętro).
Wewnątrz było bardzo nowocześnie - ogrzewanie z własnej kotłowni, oświetlenie elektryczne, bieżąca woda w łazienkach. Luksus.

Hall wejściowy:

Wchodzimy do jednej z sal lekcyjnych na parterze:
Zachowała się resztka polichromii (?)
A tu: ornament kwiatowy dookoła całej sali, miarka dla dzieci (ile już urosły) i dane sali (wymiary, powierzchnia, kubatura).
Idziemy klatką schodową na górę:



Wszystko w tej szkole jest oryginalne, ze stolarka okienną włącznie.
Dzieci pięknie przyozdobiły ściany klatki schodowej :/
A pracownicy wnęczkę zegarem.

Na koniec jedna z prac dzieci - na temat rewolucji węgierskiej 1956 roku.
Chciałbym z tego miejsca podziękować dwóm paniom - jednej z mam i odźwiernej (jeśli są w stanie to przeczytać ;) za wpuszczenie, pokazanie ciekawostek i oprowadzenie.

H_Piotr.

poniedziałek, 16 stycznia 2012

KRAKKÓ, CZYLI KRAKÓW W GRUDNIU 2011

Jak co roku w grudniu odwiedziłem stolicę Generalnej Guberni - Kraków. Byłem tam z grupą Węgrów, którzy to miasto nazywają Krakkó.

Ten wypad do Krakowa wyjątkowo obfitował w warszawskie ślady:

Najpierw zwiedziłem kościół św. Anny, który zaprojektowany został przez naszego dobrego przyjaciela Tylmana z Gameren - twórce takich warszawskich kościołów, jak św. Kazimierza na nowym Mieście, św. Antoniego padewskiego na Czerniakowie, wnętrz św. Anny na Krakowskim Przedmieściu (ob. pozmienianych).
Mistrzowsko dostosował fasadę do warunków bardzo wąskiej ulicy - zwielokrotnił i uwydatnił gzymsy, dzięki czemu fasada stała się "trójwymiarowa".
Wnętrze pełne stiukowych ozdób - "nasza" św. Anna też kiedyś tak wyglądała, dopóki nie zaczęła się obsuwać (a zaczęła na długo przed 1949 rokiem) i w obawie przed katastrofą ciężki ozdoby gipsowe skuto i postawiono na lżejsze ozdoby malowane. Stiuki zostały do dziś tylko we wnękach okien sklepienia kolebkowego.
Tak jak lubię bogate barokowe wnętrza sakralne (o czym pisałem tu i tu), tak tym razem miałem poczucie przesytu.
Dlatego wszedłem przez drewniane wąskie drzwiczki na drewniane i jeszcze węższe schodki na chór.
Drewniane schody kręcone - wyobrażacie sobie? Może nawet z czasów Tylmana? W Krakówku to możliwe.

Z chóru jest lepszy widok na przepych.
I jeszcze bardziej czułem przesyt.
Dobił mnie barokowo wiszący u sklepienia krucyfiks. Ja wszystko mogę zrozumieć - dekonstruktywizm, rozerwanie przestrzeni, wyzwalanie emocji u widza, ale jednak nie umiem sobie wyobrazić wiszącego krzyża.
Więc poszedłem nasycić oczy stylem zachowującym proporcje.
Tu wszystko było na miejscu i nie kłóciło się z prawem grawitacji. Może dlatego, że wtedy go nie znano, to i nie próbowano naginać.
Po wizycie w Collegium Maius poszedłem na osiedlowe rondko.
I wlazłem do świeżo odremontowanych Sukiennic, a konkretnie na ich pierwsze piętro, gdzie znajduje się kolekcja malarstwa polskiego.
Nie trafiłem tam nigdy przed remontem, więc nie mam porównania, czy był udany.
Pierwsza sala i wita na obraz...
Bacciarellego przedstawiający Stanisława Augusta. Że tak powiem, dwóch ludzi cholernie związanych z Krakowem ;)
Następnie wchodzimy do długiej sali, w której podobno jest "Szał" Podkowińskiego (kolejny akcent warszawski), ale nie możemy go znaleźć.
... bo obraz schowany jest za naszymi plecami, na ścianie z drzwiami, którymiśmy weszli. W dodatku przed obrazem stoi rzeźba. Ot, polska szkoła muzealnicza.
A może ktoś próbuje upoić karego rumaka dosiadanego przez niewiastę?
Teraz dwa przykłady polskiej szkoły muzealniczej w temacie oświetlania obrazów. Nie trzeba od razu iść do Muzeum im. JP2 na pl. Bankowym, żeby tego zakosztować.

Kolejny warszawski smaczek - "Rejtan - upadek Polski" Matejki w "wypożyczeniu długoterminowym z Zamku Królewskiego w Warszawie". Oddawajcie ;)
W jednej z sal poczułem się niemal jak w Zachęcie, tylko, że na ścianach wisiała innego typu sztuka.
Na koniec Sukiennic żat po krakowsku, czyli chwalenie się, że "u nas to już nie ma filcowych kapcioszków".


Na koniec tego zestawu fotograficznego z Krakowa baldachim nad wyjściem z krypt królewsko-naczelnikowsko-prezydenckich (który był przedmiotem tej warszawskiej zagadki), wykorzystujący sześć kolumn "skradzionych" przez Adolfa Szyszko-Bohusza z soboru św. Aleksandra Newskiego, który stał ongiś na pl. Saskim. Oddawajcie ;)
Na Wawelu lepiej dogadywałem się z Węgrami po węgiersku, niż z panią w kasie po polsku, ale cóż, "wzajemna przyjaźń i zaufanie...".

I to by było na tyle. Bawiłem w Krakowie jedynie 2.5 dnia. Wrócę na pewno jeszcze nie raz.

H_Piotr.