Profesjonalna ekipa nagra wywiad i da nam na pamiątkę w postaci kasety VHS...
... bo z komputerami to nigdy nie wiadomo.Ładne kwiatki nie dla nas, chyba że sami sobie takie zrobimy z ubrań.
To nawet, nawet ma sens. Szczególnie, jak się przeczyta objaśnienie. Słabością tego dziełka jest ogólna słabość sztuki konceptualnej - takie sobie wykonanie (bo przecież z założenia się ono nie liczy):
Sztuka tworzenia krajobrazu (hm, czemu ten projekt nie został zrealizowany?)
Pierwotnie do MOCAK-u poszedłem oglądnąć jego wnętrza. Jest na co popatrzeć:
W dali stoją ogórki na piedestale:Schody z parteru do piwn... sutere... poziomu "-1".
Dokąd jednak dociera światło, gdyż przed gmachem wykopano rów i wyłożono zieloną wykładziną.
Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, skąd się wzięło logo MOCAK-u...
... to już macie odpowiedź. Przypomina ono szklarnię, w której dojrzewa sztuka:
Kawałek błękitnego nieba w smogowym Krakowie:
Ale nie zostawię Was tak bez mocnego akcentu na koniec: oto sensacja logistyczna - wejście do MOCAK-u poprowadzone przez bramę Fabryki Schindlera, która to brama jest zamknięta, bo wystawa w fabryce to oddzielna instytucja - oddział Muzeum Historycznego Miasta Krakowa. Do sztuki zaś wiedzie okrężna ścieżka. W tle widać jeszcze jedną sensację logistyczną, związaną już z samą fabryką i polskim klimatem, ale o tym będzie w stosownym odcinku.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o MOCAK w Krakowie. Do tej pory jestem wstrząśnięty tym, co tam zobaczyłem...
H_Piotr.
Projekt Hansena godny uwagi w swym megalomaństwie i oderwaniu od rzeczywistości.
OdpowiedzUsuńNo i właśnie było to jedno z nielicznych dzieł godnych uwagi. Czy to ma związek, ze sprzed 56 lat? nawet "Ja, otyły ja" sprzed 21 lat... Sztuka nowoczesna skończyła się na "Kill'em all"?
UsuńZnaczy, że aby wejść do środka trzeba wspiąć się na dach po drabince pożarowej, a potem się spuścić po linie na to patio -1? Jak dla mnie świetny pomysł :-)
OdpowiedzUsuń"Przypomina ono szklarnię, w której dojrzewa sztuka" - moim zdaniem jest to bardzo trafne podsumowanie, wystarczy porównać całoroczne pomidory szklarniowe z letnimi gruntowymi by zobaczyć co jest nie tak z tzw. sztuką ;-)
Wtedy do środka dostałby się tylko Ja, a Otyły Ja już nie :-)
UsuńWyrośnięte dziełka, zerwane prosto z krzaczka są natychmiast opylane na rynku. A te krzywe, podgniłe, małe, kwaśne, wiszą sobie wciąż w szklarni i nikt ich nie chce nawet za pół ceny. Może posłużą za kompost na przyszły rok?
W sumie to nie wiem, czy lepiej być wstrząśniętym czy zmieszanym? ;)
OdpowiedzUsuńJeśliś jeno zmieszany, znaczy-ś na najlepszej drodze do stania się przyzwyczajonym, acz jeszcześ nie do końca urobiony. Obstaję przy wstrząśnięciu.
UsuńCzyżby skrót MSWWK od nazwy Museum of Contemporary Art in Krakow wydawał sie mało nośny?
OdpowiedzUsuńLet's say, że yes. Nowy Jork ma MoMĘ, więc Kraków zachciał mieć MOCAK.
UsuńZawsześmy w zachody byli zapatrzeni..
UsuńTaaakie zachody?
Usuńhttp://images39.fotosik.pl/1895/dbbcfa173a1b6e38.jpg
Wejście jest idiotyczne, to prawda;)
OdpowiedzUsuńA.M.Potocka?
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam, już po wizycie w Mocaku, kilka wywiadów z nią i - uwaga - ściągnęłam sobie jej "Wypadek polityczny". Dwadzieścia stron (plus rysunki Dwurników, m.in.), pod którymi mogłabym się podpisać obiema ręcami.
Nawiasem mówiąc, księgarnia Mocaku jest fajnie zaopatrzona;)
Co do wejścia - otóż MOCAK powstał w (miejscu) dawnej hali fabryki Schindlera, więc nic dziwnego, że stoi za budynkiem administracyjnym tejże (obecną siedzibą wystawy). Ale wejście do nowego / gruntownie przebudowanego budynku usytuowane na osi bramy fabryki, po czym brama ta zostaje zamknięta*, a do MOCAKu trzeba iść naokoło, jest dla mnie kuriozalne. Najwyraźniej dwie instytucje się nie dogadały.
Usuń* - a brama jest zamknięta, bo idąc wystawą o Krakowie podczas okupacji trzeba przez tę bramę przejść, czyli jest ona elementem ekspozycji, więc nie można oczywiście przepuszczać przez nią innych ludzi. "Śmiesznie" musiało też być gościom fabryki Schindlera zimą, kiedy to nagle w środku zwiedzania musieli wyjść na dwór (pole), a kurtki mieli zostawione w szatni. Wobec czego dostawiono korytarzyk z pleksi, podgrzewany dmuchawą. Ot, polskie rozwiązanie.
Nie wiem, kim była ta pani, bo w środku wywiadu jej nie przedstawiali. Ale mówiła mniej więcej to samo, co "gadający domek" z innego mojego wpisu z MOCAKu.
Księgarnie przy muzeach są bardzo często świetnie zaopatrzone - nie dalej, jak wczoraj wyszedłem z księgarni przy Domu Spotkań z Historią kolejny raz z przeświadczeniem, że wykupiłbym ok. 2/3 zawartości :-)