Ostatnia przerwa we wpisach spowodowana była moim wyjazdem na Węgry, do Debreczyna. Piszę nie dlatego, że wróciłem (bo nie wróciłem), ale dlatego, że pobyt na Węgrzech przez najbliższe 5 miesięcy nie jest żadnym powodem do braku wynurzeń - ba, jest wręcz świetnym powodem do następnych. Od teraz mniej więcej co drugi wpis będzie na temat Debreczyna, Węgier i Węgrów.
Do Debreczyna przyjechałem pociągiem. Wysiadłem na stacji i oto, czym mnie Debreczyn powitał:
Z jednej strony to dobrze, że ostrzegają przed kieszonkowcami, ale z drugiej... No właśnie, pierwsze wrażenie się liczy, a moje pierwsze było takie, że tu kradną.
Jak na razie nikt mnie tu nie okradł.
Stej tjuned,
H_Piotr.
No toś się zadekował :P
OdpowiedzUsuńAle, ale, Gdańsk miał jeszcze być, wszak tak?
Oczywiście, Gdańska nie omieszkam.
OdpowiedzUsuńPrzecież Gdańsk nie jest na Węgrzech.
OdpowiedzUsuńNie narzekaj, bo nie pokażę debreczyńskiej secesji :)
OdpowiedzUsuńAle ja nie narzekam, że Gdańsk nie jest na Węgrzech. Zdziwiłbym się, gdyby był.
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że dopiero co wysiadałam na tym dworcu a już minął rok... I muszę powiedzieć, że znak nie jest przypadkowy, a ostrzeżenie zbyteczne! Debreczyn skradł mi serce. Bardzo chciałabym tam wrócić, w ten czas i do tych samych ludzi. Cofnąć się do pięknego jesiennego września :)
OdpowiedzUsuń